wtorek, 31 marca 2015

#7

Post pisany prosto z wagarów. Cóż, ze szkołą nie mam problemów, więc jeżeli ten raz zrobię sobie wolne, nic się nie stanie.
Babeczka od polskiego oddawała wczoraj nasze próbne rozszerzone matury. Ponoć to była jej dobra wola, bo szkoła nie ma obowiązku robić próbnych matur, a o rozszerzonych, można tylko pomarzyć.
Skoro tak, lepiej dla nas, że te matury się odbyły. Zdaję trzy rozszerzenia, więc, oczywiście zależy mi na wynikach.
Wydawało mi się, że poszło mi przeciętnie. A tu.. 95 % :)
"Nie przyczepiłby się najsurowszy egzaminator, praca pełna inteligencji, polotu..."
Miło jest słuchać takich rzeczy na swój temat. Jeszcze milej byłoby w nie uwierzyć, ale, nie oszukujmy się przede mną jeszcze długa droga, by to osiągnąć.
Kiedy przeczytałam kolejny raz moją pracę, dotarło do mnie, że najsurowiej, to ja traktuję samą siebie. Nikt nie jest wobec mnie bardziej bezwzględny niż ja.

Mniejsza o maturę, to się przenosi na codzienne życie.  Patrzę na siebie codziennie rano. I zawsze widzę tłuszcz, brzydotę... nie ma znaczenia, czy moje BMI wynosi 15,6, czy 24 (takie moje życiowe "rekordy") ten tłuszcz jest czymś stałym...
Ponoć mam "silnie zaburzony obraz własnego ciała"- cytat od mojej psychoterapeutki.
Nie wiem, co o tym myśleć. Muszę się zważyć za kilka dni, bo obiecałam terapeutce, że plus minus, co dwa tygodnie będę upewniała się, co się dzieje z moim ciałem. Czy nie chudnę, czy nie tyję itp.
Nie ważyłam się od 3 tygodni. Ważyłam 63,7 kg. Następną terapię mam jednak dopiero w przyszły piątek, Nie bardzo wiem, co z tym robić.
Teoretycznie, mogłabym zważyć się nawet jutro, ba nawet teraz. Ale tego nie chcę. Boję się. chociaż nie powinnam. Oceniając po spodniach, chudnę.
Mam już 8 czystych dni. Jeżeli nie zawalę dzisiaj, będzie 9.
Wczoraj było zupełnie spokojnie, ale uświadomiłam sobie, że zjadłam trochę za mało. Ok 1000 kalorii, a nie chcę jeść mniej niż 1200.

Chociaż dziś potrzebowałam paska do jeansów a w lustrzę WIDZĘ, że moje ciało urosło.



To jakiś absurd,
Moje dzisiejsze wymiary:

wzrost 178 cm
biust: 91,5
talia: 64,5
kości biodrowe: 87
tyłek: 95
udo: 53,5

Bywało gorzej, bywało lepiej. Ale to są zdecydowanie MNIEJSZE wymiary, niż miałam kilka tygodni temu. Czyli jednak chudnę.
Wspaniale byłoby to widzieć.

Nie poddam się dziś, będę walczyć dalej. Będę szczupła, ale co najważniejsze, będę zdrowa.

niedziela, 29 marca 2015

#6

I tak minął tydzień.
Czysty. Dziś w końcu było w miarę łatwo. Fluoksetyna działa i bardzo mnie to cieszy.
Chciałabym opisać Wam moją historię. To chyba dobry moment, gdy nie kieruje mną głód, wyrzuty sumienia, ani smutek. Mogę w miarę klarownie opowiedzieć co się działo.

Zaczęło się kiedy miałam 13 lat. Nigdy siebie nie lubiłam, ale to był okres, kiedy nielubienie przeszło w nienawiść. Sylwetkę miałam niezłą, byłam szczupła, i tak naprawdę nie chciałam nic z nią robić. Jeszcze. Kompleksy, które wtedy miałam, zamiast przeminąć z wiekiem rosły. Dwa lata później zaczęły się pierwsze ograniczenia. Na początku łagodne. Zdrowe odżywianie, unikanie słodyczy.
Przeszkadzało mi we mnie wszystko. Mój wzrost (178 cm...) waga (wówczas 58 kg, więc teoretycznie byłam szczupła, ale lustrzane odbicie mówiło mi co innego). Kiedy zauważyłam, że nie chudnę ograniczyłam się znacznie bardziej. Liczenie kalorii stało się obsesją. Początkowo do 1000, później 800.... a później 600 wydało mi się przegięciem.
Moje BMI  spadło poniżej 16.
Wtedy zaczął się bardzo ciężki czas. Nie miałam siły na nic. Większość czasu spędzałam śpiąc- to była jedyna czynność, która mnie nie wykańczała.
Mama próbowała ze mną rozmawiać, ale byłam głucha na wszelkie argumenty.
Była przerażona wszystkim, co się ze mną działo. Groziła zabraniem mnie do szpitala, pilnowała mnie przy posiłkach, ale zawsze udawało mi się jakoś wymigać.
W końcu nawet w szkole, zauważyli, że mam problem. Po telefonie pilnowanie przybrało na sile.
Zaczęłam jeść... i tyć. Próbowałam zwracać posiłki, ale początkowo było to bezskuteczne. Jedzenie z największego wroga, stało się odskocznią, od wszystkiego co złe.
Jadłam wszystko w ogromnych ilościach, czułam błogą ulgę, ale tylko przez chwilę. Potem pozbywałam się tego. Wymioty, głodówki, tabletki przeczyszczające....

Tak minęły następne lata. Ważyłam już nieźle ponad 70 kg, kiedy trafiłam do psychiatry. Było to w zeszłe wakacje. Wszyscy twierdzili, że mam silną depresję, ale lekarka potwierdziła, że moim głównym problemem jest bulimia.
Wtedy była pierwsza terapia, pierwsze leki i duży spadek wagi- do mniej więcej 63 kilogramów.

Po rezygnacji z terapii (była koszmarna i bezskuteczna- moja nienawiść do siebie wcale nie zmalała) chudłam i tyłam, chudłam i tyłam...
Ostatecznie moja waga zatrzymała się w granicach 60-65 kg. Spore wahanie, ale i tak mniejsze niż miałam.

Teraz wróciłam do leków i terapii, by chudnąć i nie nienawidzić siebie. Jem zdrowo i staram się żyć i walczyć.
Uwierzyłam, że możliwy jest dobry koniec tej historii.

Trzymajcie się ciepło i walczcie o siebie! Życie jest najcenniejszą rzeczą jaką mamy.

sobota, 28 marca 2015

#5

Chyba przełamałam tzw piątkę.
Już tłumaczę o co chodzi. Kiedy rozpaczliwie próbowałam pozbyć się bulimii, robiłam wszystko, by nie mieć napadu, przez jak najdłuższy okres czasu.
Zawsze kończyło się na pięciu dniach.
A tutaj mamy już sześć idealnie czystych dni!
Aż nie mogę w to uwierzyć. Zjadłam dziś 1400 zdrowych kalorii. Żadnych zapychaczy, dziwnych przekąsek itp.
Miałam ochotę na coś słodkiego po obiedzie, więc zjadłam 2 suszone daktyle.
No właśnie, mój obiad.
Mogę pochwalić się przepisem, ale niekoniecznie zdjęciem. Ładne podawanie dań, będzie moim wyzwaniem na najbliższe dni.
(porcja dla jednej osoby)

- 100 g kurczaka
- 200 g pieczarek
- pół cukinii
- pół mieszanki włoskich warzyw na patelnie
- pół szklanki gotowanego, brązowego ryżu
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- ulubione przyprawy

Podsmażamy kurczaka na oliwie z przyprawami.  W osobnym rondelku dusimy w wodzie pieczarki i cukinie.
Do kurczaka dodajemy włoskie warzywa, kiedy będą gotowe dodajemy ryż. Podajemy z cukinią i pieczarkami.

Bardzo proste, bardzo smaczne, całkiem zdrowe.

Plan na dzisiaj? Wypić jeszcze jedną herbatę i późnym wieczorem obejrzeć film. Dawno nie widziałam "Pachnidła". Na szczęście mam własne na DVD, więc zawsze mogę obejrzeć je w komfortowych warunkach.

Dzisiejszy dzień uświadomił mi, że pewne mechanizmy tworzymy sobie sami. Zawsze zawalam po pięciu dniach? Widać nie zawsze.
To zależy tylko ode mnie.

Nie jestem boginią, nie jestem nikim specjalnym. Mogę jednak, być chociaż częściowo panią własnego losu.

Bardzo chciałabym podziękować Rarenai. Za wszystkie ciepłe słowa, które od niej usłyszałam. Każdy komentarz od tej niezwykłej osoby sprawił, że nabierałam sił do walki. Częściej się uśmiechałam.
Dziękuję Rarenai. Jesteś absolutnie niesamowita.


piątek, 27 marca 2015

#4

Po raz kolejny początek terapii. Moje odczucia?
Bez wątpienia jest lepiej niż było kiedyś. Ale teraz uświadamiam sobie, jak bardzo nienawidzę się zwierzać.
Nienawidzę mówić o swoich problemach. Wydają mi się tak żałosne.

Chciałabym wziąć głęboki oddech. Tak głęboki, by dotarł, wszędzie, gdzie dawno nie było świeżości. Uwolniłby mnie od wspomnień.

Boże, już pięć dni jestem czysta. Czuję tak dużo emocji. 
Miałam kolejny kryzys. Wszystkie rockowe płyty poszły w ruch. Przeleżałam sporo czasu. 

"Sweet Child O' Mine" Gunsów. Cudowna piosenka, która na kilka minut uciszyła wszystkie emocje. 
Nie wiem jak dzisiaj dałam radę. Naprawdę, nie wiem. 

Dlaczego tak trudno jest walczyć? Miliony myśli... Mam wielką ochotę się nażreć. Cały czas o tym marzę. 
Zjeść, wyrzygać i zacząć od nowa. 
Nie. Tego mi nie wolno. Mój nowy początek miał miejsce już pięć dni temu. I musi trwać.
Motywują mnie myśli o studiach. Przecież chcę iść tam  zdrowa. Chcę w końcu poznać jakiś ludzi. Mam nadzieję, że się uda.

TYLKO NIE WOLNO MI SIĘ PODDAĆ!

Dziewczyno, ogarnij się. Popłacz sobie, znowu włącz muzykę, ale po prostu nie żryj i nie rzygaj. Tylko tyle.
Jest ciężko, oczywiście. Ale świat może być cudowny. Uświadommy sobie to. Nawet powietrze może pięknie pachnieć. Lepiej niż jedzenie. Czytanie książki przy otwartym oknie, jest lepsze niż objadanie się przy otwartej lodówce. 

Napady, to prawdziwy pogrom. Wiecie co potrafiłam jeść? Surową mąkę, cukier, słoiczek miodu... Byle szybko, byle lepko, byle łatwo się tego pozbyć. 
Albo kleiki, budynie, lody... idealne do zwracania. 
Kończyłam dopiero wtedy, gdy od wymiotów paliło mnie gardło, a żołądek bolał z przejedzenia. 
To jest bulimia. 
Tu nie ma miejsca na smak, tylko na zapchanie.
Nie ma w tym nic pięknego.

Dziewczyny, trzymajcie się ciepło. Walczcie o siebie, nie doprowadzajcie się do ciężkich stanów.

czwartek, 26 marca 2015

#3

4 czyste dni.
Cztery dni, kiedy nie jestem takim zerem. Doceniam więcej rzeczy. Smak marchewki, zapach powietrza na polu, które wydaje mi się prawie jak po burzy. Starannie się maluję, dbam o siebie.
Nie będę kłamać, że jest łatwo.
Nie, jest mi cholernie ciężko. Momentami płaczę, mam fantazje o jedzeniu. Chciałabym się najeść, a później pozbyć tego z siebie.
Najgorszy moment nastąpił dziś po obiedzie. Nie mogłam się doczekać kolacji. Zjadłam surową marchewkę i wypiłam kawę z mlekiem. Żadna zbrodnia, łącznie z 60 kalorii. Ale te myśli?
Nie powinnam tego jeść.
Lepiej się tego pozbyć.
Zamknęłam się w pokoju, ogarnęłam.
Nirvana na full. Szklanka wody. Po trzydziestu minutach byłam w stanie wyjść z pokoju i normalnie funkcjonować.
 Nie wiem dlaczego, ale czuję, że teraz nie podołałabym takiej sytuacji. To zasrane karmelowe ciastko, które leży w kuchni, babka piaskowa, która aż się prosi o szklankę mleka...
Ale dam radę. Nie po to robię dla siebie tyle od czterech dni, by teraz to zjebać. Nie wolno.


Zamówiłam żele. Teraz tylko czekać, aż przyjdą. Wykonywanie paznokci żelowych na pewno zajmie mi sporo czasu. A każde czasochłonne zajęcie jest potrzebne. Może trochę mnie odstresuje? Chociaż odrobinę... matura, bulimia, dziadek w szpitalu...
Tego jest za dużo.

Ale muszę być silna. Ulepiona z najtwardszej gliny. Nie poddawać się.

Jutro zaczynam terapię.  Boję się. Naprawdę się boję. Ale nie samej terapii, nie terapeutki. Jedyne, co mnie przeraża, to ja sama. Boję się, że się poddam, Że zrobię coś, czego nie będę umiała sobie wybaczyć.
Znowu będę musiała opowiadać między innymi swoje sny. Są tak porypane, że aż brakuje mi słów.
Niektóre mnie przerażają.

Idę do kuchni, jem wszystko, a moje ciało robi się coraz większe.

Jestem naga i otaczają mnie ludzie.

Albo po prostu jestem nieszczęśliwa.

Kiedy śni mi się obżarstwo, zawszę budzę się z wyrzutami sumienia. I sprawdzam, co się dzieje z moim brzuchem.

Chore sny.

Ale życie przeraża mnie znacznie bardziej.

wtorek, 24 marca 2015

#2

Strasznie się cieszę, że są rekolekcje. Zrobiłam sobie wolne przez te trzy dni i bardzo dobrze. Skoro i tak nie ma żadnych lekcji, to wolę siedzieć w domu. Miałam dziś kryzys po obiedzie. Położyłam się na kilkanaście minut i przypomniałam sobie wszystko, co straciłam. Gdyby nie ED, byłabym szczuplejsza, spokojniejsza i normalniej bym żyła.
Jeżeli wygram, to takie czasy mogą jeszcze nadejść.
Jest o co walczyć.

Staram się jeść zdrowo. Na tyle dużo, by nie czuć głodu, na tyle mało by chudnąć. Nie doprowadzę do poważnych niedoborów, do kolejnej serii napadów. Pokonam to gówno. Odejdzie w cholerę, a ja jeszcze będę żyła normalnie.

Moje dzisiejsze menu:
Śniadanie: omlet z jednego jajka, łyżki płatków jęczmiennych, szynki i małej ilości sera, smażony na odrobinie tłuszczu
II śniadanie: sałatka owocowa z melona i jabłka
obiad: łosoś i sałatka z kiszonej kapusty
Wypiłam kawę z mlekiem
kolacja: gotowana fasolka i jabłko.
Teoretycznie nie powinno się jeść owoców na kolację. Ale są gorsze wybory. Czekolada, czy cholerna bułka ze wszystkim, która tak bardzo mnie kusi.
Nie daję się jednak głosowi, który namawia mnie do nażarcia się i wycieczki do łazienki.
Wypiłam dziś 4 zielone herbaty.
Pomagają, przynajmniej w miarę. Uspokajają i zapychają.

Mam straszne wahania nastroju. Ciągle chce mi się płakać, a za chwilę śmiać. Czuję się jakbym miała rozdwojenie jaźni. Dzięki bogom za prozac. Jeszcze tylko jakiś tydzień i zacznie działać. A wtedy będę przesypiała to 8 godzin, łatwiej będzie mi się skoncentrować, nie będę myśleć tylko o jedzeniu.
Cudowny haj potrwa w porywach miesiąc, później zacznę się przyzwyczajać do fluoksetyny i wszystko minie. Już to przerabiałam. Lecz, tym razem wierzę, że kontynuacja terapii naprawdę mi pomoże, a tabletki będą już tylko dodatkiem. Prawdziwą siłę znajdę w sobie.

W piątek początek terapii, taki prawdziwy z umową terapeutyczną itp.
Trzymajcie za mnie kciuki.
Bardzo Wam dziękuję za komentarze pod ostatnim postem. Dzięki temu mam dodatkową motywację. Trzymajcie się ciepło :)

poniedziałek, 23 marca 2015

#1

Mam ochotę pójść się nażreć. Tak jak zrobiłam to wczoraj, tak jak zrobiłam to miliony razy. A później pochylić się nad kiblem, wsadzić palce w gardło i... jedziemy.

Nie, koniec. Nie mogę tego zrobić.
Pierwsza zasada terapii? Koniec z zachowaniami bulimicznymi. Ani obżarstwem, ani wymiotów, ani środków przeczyszczających.
Jest poniedziałek, nawet nie mam pretekstu, by zacząć od nowego tygodnia. I bardzo dobrze. Walczymy teraz.

Wzięłam sobie za cel znalezienie sobie hobby. Takie które zajmuje dużo czasu. Padło na robienie żelowych paznokci.  Niedługo zamówię zestaw do robienia żeli na allegro. Plusy? Żelowe paznokcie będą trudniejsze do wepchnięcia sobie w gardło. Będę miała ładne paznokcie, może sobie dorobię. A samo nauczenie się i wykonanie zajmie mi mnóstwo czasu.
Idealnie.

Dzisiaj robię wszystko i jeszcze trochę, by się nie wyrzygać. I się nie nażreć. Niezbyt mi się to na razie udaje, bo moje obsesyjne myśli mogą zabić.
Wypiłam colę 0. Tak, jest bardzo niezdrowa. Ale pomogła, chociaż na chwilę. Znowu biorę leki, ale na ich efekty będę musiała jeszcze trochę poczekać.
Jako, że dobrze tolerowałam fluoksetynę, dostałam ją ponownie. Ale w większych dawkach. Do tej pory jedyny efekt jest taki, że coraz mniej śpię. No, ale ostatnio też tak było. A potem miałam naprawdę niezły okres. Schudłam, dużo się śmiałam, tylko terapię olewałam. Nienawidzę mojej byłej terapeutki.
Teraz będę musiała zacząć od początku całą terapię, ale warto. Ponoć kobietka do której pójdę teraz jest wspaniała.
Na pewno jest bardzo miła. Tyle wyczułam umawiając się na terapię. Poprzednia była taka... odizolowana, Miałam wrażenie że ma mnie gdzieś i tylko czeka aż sobie pójdę. Często miałam wrażenie że nie słucha. Katastrofa.

Mam jakieś pozytywne przeczucie. Jakoś tak. Czuję, że walka może do czegoś doprowadzić. I to nie do ostrej depresji, ale do zwycięstwa.
Bardzo chciałabym pójść na studia w dobrym stanie psychicznym.  Na tyle dobrym, by móc żyć jak człowiek, bym w końcu miała znajomych.
To może być najlepszy okres w moim życiu.